Weź niewielką szczyptę XC, dodaj solidną porcję ścieżkowca, wywal damper żeby nie załagodził smaku, wciśnij kroplę aromatu enduro. Zamieszaj, wypowiedz zaklęcie „jestem hardkorem”, rzuć SPD’kami przez lewe ramię i bach – oto Dust 3.0 A wiecie co? Jest mój.
Michał Bińczak
Może zacznę od początku ...
Na początku powinienem się do czegoś przyznać… nie miałem w planach tego zakupu. No dobrze – może i chciałem sprawić sobie nowy rower, ale skłaniałem się raczej w stronę bardziej lub mniej klasycznej maszyny XC – kandydatki godnej zastąpienia wiernej, kilkuletniej i mocno wysłużonej Meridy. Gdzieś z tyłu głowy kiełkowało jednak powolutku pragnienie zawarcia znajomości z bardziej agresywną maszyną. Imponującą wyglądem i skuteczną w cięższym terenie. Taką inspirującą do rozwoju i przekraczania barier. Oczywiście w miarę uniwersalną, łatwą w konserwacji oraz niewymagającą wyłożenia fortuny pochodzącej ze sprzedaży zbędnych organów. Znalezienie idealnego sprzętu, spełniającego tak wyśrubowane (dosadniej: przegięte) kryteria wydawało się prawie niemożliwe. A jednak… Dzięki mnogości rynkowych propozycji udało się wyłowić co najmniej kilka potencjalnych opcji. Finalny efekt jest taki, że mamy chwilę przed północą, stukam sobie w klawiaturę, a obok stoi mój nowy, ścieżkowy kumpel - Kross Dust 3.0 Wybór iście patriotyczny, ale czy optymalny?
Popularność marki jest zaiste ogromna i zna ją chyba każdy kto rozgląda się po ulicach i szlakach. Jeśli znajdzie się taki co słyszy o niej po raz pierwszy – w tego pierwszego rzućmy kamie… No dobrze bez rozlewu krwi – niech przynajmniej spłonie ze wstydu. Konsekwentna ekspansja na rynki zagraniczne, godne podziwu sukcesy sportowe, wysokiej jakości marketing (świetny katalog, imprezy testowe) oraz nieustannie poszerzana oferta okraszona domieszką odwagi, której brakuje wielu producentom. Odwagi uwidocznionej szczególnie w segmencie „trail” i przekładającej się na powstanie wielu ciekawych projektów. No i ten polski rodowód. Czego chcieć więcej?
Nie samą marką człowiek żyje, a produktami, które od niej nabywa – wróćmy więc do genezy mojego związku z Dustem. Pierwszy kontakt (jeszcze za pośrednictwem witryny internetowej) o dziwo nie wywarł jakiegoś piorunującego wrażenia. Z jednej strony niczego mu nie brakowało, a z drugiej nie było też żadnego specjalnego „wow, to jest to!”. Mimo wszystko koncept okazał się na tyle intrygujący, że postanowiłem dać mu szansę na żywo. A jak to zazwyczaj bywa - wtedy właśnie przepadłem… Doświadczenie organoleptyczne dostarczyło tylu pozytywnych emocji, że niemal natychmiast zapragnąłem przekuć je w decyzję i możliwie szybko stać się dumnym właścicielem.
Na płaskim zdjęciu rama jest tylko zarysem geometrii - w rzeczywistości po prostu urzeka. Masywna główka płynnie przechodzi w imponującą kształtem, szeroką górną rurę ze świetnie wkomponowaną nazwą modelu. Wszystkie newralgiczne punkty potraktowano potężnymi, wygładzonymi spawami i niezbędnymi wzmocnieniami. Niski przekrok to zapowiedź funkcjonalności w terenie, a krótkie tylne widełki zwiastują niezłą zwrotność. Wszystko wyczarowane z hydroformowanego stopu aluminium ochrzczonego nazwą „Superlite” i potraktowanego groźnym czarnym matem, okraszonym biało-czerwonymi detalami. Bez wątpienia – ktoś odwalił kawał dobrej roboty. Zarówno w kwestii samej konstrukcji jak też projektu graficznego. Jest oszczędnie, ale efektownie – tak jak lubię.
Gdy kurier z upragnioną przesyłką zapukał do drzwi - z językiem na brodzie i z drżącymi dłońmi przystąpiłem do rozrywania opakowania by migiem dobrać się do nowej zabawki. Z pewnością znacie ten stan. Na szczęście zachwyt nie zmalał – było zacnie. Zanim odbyłem pierwszą jazdę (pogoda uporczywie to utrudniała) mogłem w domowym zaciszu przyjrzeć się pozostałym komponentom.
Rower ubrano w potężne opony Schwalbe Hans Dampf 2.35”. Ich nienaturalnie wręcz wysoka objętość powoduje, że w pierwszej chwili zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem w ostatniej chwili do liczby 27,5” nie dodano plusa. Prezentują się naprawdę konkretnie. Wrażenie potęgują równo rozłożone, spore klocki bieżnika oraz obszerne, 29-milimetrowe obręcze WTB STP i29, gwarantujące im znakomite podparcie. Osie sztywne, a jakże.
Za przednią (i pamiętamy – jedyną) amortyzację odpowiada Yari czyli najmłodszy reprezentant ścieżkowej świętej trójcy Rock Shox’a. Sprawdzony tłumik Motion Control, pancerna obudowa, golenie 35mm, mroczny schemat kolorystyczny oraz słuszny skok 140mm. Idąc za reklamą Srama – idealne narzędzie dla nieustraszonych Riderów, gotowych na poszukiwanie limitów. To bardzo dobra zmiana w stosunku do poprzedniej generacji Dusta. Yari zdecydowanie lepiej pasuje do charakteru Dusta niż ubiegłoroczny Revelation.
W kokpicie tandem komponentów Krossa – bardzo szeroka, 780-milimetrowa kierownica o lekkim wznosie trzymana przez dość krótki 55-milimetrowy mostek. Ciekawostką jest zastosowanie wciąż jeszcze niezbyt popularnego standardu mocowania w rozmiarze 35mm, o czym dumnie informuje znajdująca się na kierownicy grafika. Jedni chwalą, inni nie widzą wielkiej różnicy. Tak czy inaczej budzi respekt i doskonale wpisuje w całokształt. Nowoczesny rower trailowy nie może obyć się bez regulowanego wspornika siodła. W Duście gości popularny Reverb o skoku od 125, 150 lub 175mm w zależności od rozmiaru ramy. Sztyca jest w wersji Stealth z wewnętrznym prowadzeniem pancerza.
Pod nogami pracuje pełna grupa Sram GX. Co ciekawe w tym roku ubyło 2 zęby w blacie i teraz mamy zestaw korba 32 + kaseta 11-42. Wspominam o tym nie bez powodu, ponieważ to ewidentny sygnał, że producent słucha użytkowników, którzy nieśmiało sugerowali taką zmianę. Hamujemy hydraulikami Level TL również ze stajni Srama. Zaciskają się na ciekawie wykrojonych tarczach 180 tył i uwaga… 203mm (!) przód. Ostro :)
No to kwestie wizualne i teoretyczne mamy już za sobą. Wredna aura w końcu odpuściła, a ja mogłem na własnej skórze doświadczyć jak to wszystko współgra ze sobą i co ważniejsze – ze mną.
Pamiętam, że pierwszą myślą po zajęciu miejsca w siodle i przekręceniu kilkudziesięciu metrów był szok spowodowany szerokością kierownicy. Niby to tylko 2cm więcej niż najszersza z jaką przyszło mi jeździć dotychczas, ale tutaj wydaje się po prostu monstrualna. Początkowe wypady na leśne single mogą dostarczyć lekkiego niepokoju. Leśników proszę o wybaczenie… możliwe, że zdarzyło mi się zerwać trochę kory z drzew. Po okresie adaptacji nie jest już tak strasznie, a plusy wynikające z dodatkowych centymetrów doceniamy wraz ze wzrastającą prędkością zjazdu. Może 760mm byłoby łatwiejsze do opanowania w gęstwinie, ale nie narzekam – w końcu łatwiej uciąć niż dospawać :)
Samą pozycję znałem już mniej więcej ze wstępnej przymiarki i później utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że „L” pasuje idealnie. Wzrostem 177cm może nie grzeszę, ale mój „indeks małpy” (spory rozstaw ramion) sprawia, że M’ka odpadła w przedbiegach. Dodatkowa uwaga dla potencjalnych nabywców – w moim przypadku sztyca pasuje na styk! Maksymalnie wpuszczona w ramę wysuwa się dokładnie na tyle ile potrzeba do normalnej jazdy. Włożenie siodełka o wyższym przekroju (oryginalne WTB Volt jest niczego sobie, ale dla mnie ciut za wąskie) może spowodować już problem. Mnie sytuacja nie przeraża, ponieważ nie wykorzystuję całego potencjału Reverba i bez większego żalu zamienić go mogę na wspornik klasyczny. Warto jednak sprawdzić tą kwestię przed zakupem (szczególnie będąc na granicy rozmiarów).
Po wjeździe do lasu od razu poczułem „to coś” o co mi chodziło. Dust nie pozwoli Ci na nudę. Jest szybki, zwrotny i z radością stawi czoło temu co jesteś w stanie mu zaserwować. Wszystkie wnioski wysnute podczas studiowania geometrii na sucho, znalazły swoje odbicie w rzeczywistości. Widać, że ktoś poważnie zastanowił się nad tym, jak go zbudować. Forma kształtowana przez funkcjonalność – to najlepiej pasująca idea. Na zjazdach jest bardzo przewidywalny i stabilny nawet przy prędkościach naddźwiękowych. W zakrętach pomaga mały trójkąt, który ładnie wkręca w nie ogon wzbijając tumany pyłu, kamieni i co tam się nawinie. Kąt główki ramy został zmniejszony o 1,5 stopnia do wartości 66 (względem modelu 2016). To również pokazuje, że Kross bierze pod uwagę recenzje i z pewnością przekłada się na możliwość bezpiecznego popędzenia z większych stromizn. Ma to naturalnie pewien wpływ zdolności wspinaczkowe. W ferworze walki łatwo zapomnieć o odpowiedniej technice i stanąć dęba, ale coś za coś – wszystkiego sprzęt za nas nie zrobi. Odrobina balansu pozwoli zaliczyć całkiem pokaźne górki. Pamiętajmy, że tego delikwenta stworzono głównie do jazdy w kierunku zgodnym z działaniem grawitacji i to jego naturalny żywioł.
Oczywiście nie przejdzie mi przez gardło stwierdzenie, że jestem już w stanie zmusić Dusta do granic możliwości. Próbowałem intensywnie, ale to raczej on pokazał mi moje. W sumie o to chyba właśnie chodziło? Miejsca, które kiedyś objechałbym łagodniejszą linią – nagle okazują się być o wiele ciekawsze i ukazują nowe warianty zabawy. W okiełznaniu temperamentu maszyny na pewno pomaga też Yari i raczej nie miałem co do tego wątpliwości. Przy mojej słusznej wadze 88kg musiałem co prawda poświęcić kilka chwil na regulację, ale generalnie widelec spisuje się znakomicie. Świetnie wybiera mniejsze nierówności i ładnie wykorzystuje cały potencjał skoku bez dobijania. To istotne, ponieważ przy relatywnie niskiej masie rower chętnie odrywa się od ziemi i zachęca do wykorzystywania nadarzających się okazji do hopek. Maksymalnie usztywniony daje namiastkę blokady co dla osoby przesiadającej się z XC będzie dodatkowym atutem.
Co do napędu to zastanawiałem się czy nie lepszym wyborem byłoby włożenie czegoś od Japończyków (znów odezwał się mój sentyment do Shimano). Dumałem, dumałem i wyszło, że niekoniecznie. GX ma niezwykle silną pozycję na rynku i tak optymalną relację jakości do ceny (popartą uznaniem rzeszy użytkowników), że nie sposób podważyć zasadności montowania jej w znakomitej liczbie ścieżkowców klasy średniej-wyższej. Mechanizm jeszcze mnie nie zawiódł. Mogę zagapić się przed podjazdem, mogę zaliczać twarde lądowania – biegi wchodzą płynnie, a łańcuch trzymany jest w ryzach. Oby tak pozostało.
Oddzielny akapit należy się fabrycznie montowanym oponom, które zaskoczyły bardzo pozytywnie i negatywnie zarazem. Właściwości jezdne: nienaganne. Opory toczenia akceptowalne i niczego sobie przyczepność - szczególnie na luźnej nawierzchni oraz w głębokim piachu. Prawdopodobnie bym przy nich pozostał, ale rozczarowały mnie mocno, gdy po złapaniu kapcia podjąłem próbę wymiany dętki – wyczerpującą i niestety nieudaną. Zapadał zmrok, a ja nie miałem ochoty na nocowanie poza domem. Spuściłem więc głowę w geście rezygnacji i zadzwoniłem po transport. Zrzuciłbym niepowodzenie na własne umiejętności, gdyby nie próba powtórzenia operacji w domowym zaciszu i przez doświadczonych kolegów. Zakończona została podobnymi kłopotami oraz komentarzami w stylu „czegoś takiego jeszcze nie widziałem”. 2 złamane łyżki, piekielny ból palców, ale wreszcie się udało i nie miałem najmniejszej ochoty tego powtarzać – tym bardziej w lesie, atakowany przez chmarę komarów. Wiadomo, że to nie tylko kwestia samej opony, ale też jej dogadania z obręczą. Czarę goryczy przelał jednak fakt, że do Dusta włożono absolutnie najtańszą, drutową wersję Hansów. Kiedyś może dam im jeszcze szansę, ale w wersji zwijanej i TL bo dętki niedługo wyrzucam. Tymczasem Dust dostał świeży komplet popularnych ostatnio w światku enduro i nieźle ocenianych kapci Maxxis Aggressor. Nie brzmią tak groźnie na płaskim jak Schwalbe, ale mam nadzieję, że w terenie będą równie skuteczne.
Hamować się nie lubi, ale czasem trzeba. Przedni hebel od początku spisywał się poprawnie, natomiast tył ewidentnie odstawał jakością pracy i atakował przy tym uszy dość specyficznymi odgłosami. Nie wiem i nie chcę wiedzieć jakie dźwięki wydaje konający słoń, ale tak właśnie je sobie wyobrażam. Wraz z biegiem przebytych kilometrów i samoistnego szlifowania klocków sytuacja ulega jakby nieznacznej poprawie. Same klamki pracują przyjemnie, łapią mocno i nietrudno dozować siłę jaką transferują do zacisku. Dodam też, że początkowa ekscytacja związana z kozacką przednią tarczą 203mm ostudzona została przez jej tendencję do irytującego dzwonienia. Przy tym rozmiarze jest to często spotykaną przypadłością, może jej przejdzie. A jak nie przejdzie - to będę się musiał przyzwyczaić.
Czy Dust spełnia moje oczekiwania? Sądzę, że jak najbardziej. Obcowanie z nim przypomina ujeżdżanie dzikiego konia. Wiele potrafi, ale żeby to wykorzystać – trzeba go dobrze poznać. Czuję, że mamy już złapaną nić porozumienia i z czasem będzie tylko lepiej. Dla mnie ten rower stanowi wypełnienie luki pomiędzy nudnym, konwencjonalnym XC, a wypasionymi trialówkami na pełnym zawieszeniu. Jasne, że gdzieś tam w przyszłości przejście na fulla jest rozważaną opcją, ale póki co Dust dostarcza mi całą masę frajdy i dużo wody upłynie zanim moje możliwości wzrosną na tyle, że skończą się jego. Nie pokona trudnych, najeżonych głazami i dropami szlaków tak jak damperowi bracia. Na płaskim bywa męczący. Wszędzie pomiędzy jest jednak dzielnym kompanem.
To może podsumowanie na koniec ...
Agresywny? Specyfikacja to wykrzykuje. Efektowny? O gustach się nie dyskutuje, ale wystarczy popatrzeć na zdjęcia. Efektywny? W swojej klasie bardzo. Inspirujący? Czasami aż za mocno. Uniwersalny? Na tyle na ile tego od niego oczekuję. Łatwy w konserwacji? W przypadku 1x11 to czysta przyjemność. Niewymagający wyłożenia fortuny? To zależy od zasobności portfela (albo napalenia jego właściciela). Tu akurat Kross przychodzi z rozwiązaniem w postaci wersji 1.0 oraz 2.0 Tę pierwszą zakwalifikowałbym jako porządną bazę do rozbudowy dla osób zainteresowanych ramą Dusta. Wersja 2.0 to już bardzo ciekawa pozycja, która w 2017 zyskała napęd NX 1x11 i sensowny amortyzator marki X-Fusion. To właśnie ona zapewnia najlepszy stosunek jakości do ceny. A przecież mamy jeszcze sztywnego Grista na oponach plus, designerskie stalowe Smooth Trail i Pure Trail oraz w pełnego Soila. Dla każdego coś fajnego. Składam ręce do oklasków z okrzykiem: „Tak trzymać Kross!”. Zerkam jeszcze z uśmiechem na Dusta i spadam spać.