W świecie rowerów MTB funkcjonują pewne firmy, czy też poszczególne modele, o których każdy słyszał. Najlepszym tego przykładem jest opona Schwalbe Racing Ralph. Pierwszą odsłonę ceniono za niską masę, opory toczenia oraz przyzwoitą przyczepność w suchych warunkach. Niestety przydomek ‘dancing ralph’ będący zarazem komentarzem dotyczącym zachowania w błocie zaowocował umiarkowanym zachwyte
Mateusz Nabiałczyk
Nieskromne zapowiedzi nowego modelu znalazły swoje odzwierciedlenie w wynikach sprzedaży. Bez wątpienia jest to jedna z najpopularniejszych opon segmentu cross country. Sprawdźmy zatem, czy ponadprzeciętny popyt wynika z marketingu, a może faktycznej jakości? Dzięki uprzejmości firmy BikeTires.pl pojawiła się możliwość weryfikacji reklamowych sloganów, prawdziwości których miał bronić komplet Ralphów w rozmiarze 29x2,25”. Po rozpakowaniu paczki szybki rzut okiem na bieżnik i ścianki boczne – nie ma tragedii. Na opakowaniu widnieje deklarowana masa 580g (dla 29x2,4” wynosi 630g), oczywiście jak to zwykle bywa, producent skłamał. Wskazania wagi to kolejno 547, 555g (dla 29x2,4” 604g) wywołują lekki uśmiech na mej twarzy. Montaż przebiega bez żadnych problemów, opony od razu układają się prawidłowo, nie ma mowy o biciu. Według zaleceń Schwalbe tył zakładamy odwrotnie i ruszamy przed siebie.
Ciśnienie 60 PSI nie pozostawia wątpliwości, zaczynamy od szosy. Guma pokryta jest zabezpieczającą powłoką, wraz z którą znikają dziwne dźwięki podczas hamowania. Kilka przyspieszeń, jest dobrze, ba nawet bardzo dobrze - niska masa robi swoje. Środkowe klocki nie dość, że ułożono dość gęsto, to jeszcze wykonano je z twardej mieszanki gumy, co oznacza wysokie prędkości, niskie opory i ponadprzeciętną trwałość. Powyżej 50km/h opony zaczynają wręcz wyć, przy codziennych prędkościach rzędu 25-30km/h do naszych uszu dociera przyjemny szum, to co mnie osobiście bardzo się podoba, to charakterystyczny dźwięk towarzyszący gwałtownemu przyspieszaniu. Po kilkudziesięciu kilometrach widać, że opona miała bardzo mały kontakt z podłożem, dlatego też nie dziwią świetne parametry szosowe.
Ustawiamy 40 PSI – czas na szutry i ubite leśne ścieżki. Od razu czuć większy komfort potęgowany godziwą szerokością balona, wynoszącą 57mm. Zdaje się, że są to idealne warunki do użytkowania Ralphów, w końcu to właśnie taka nawierzchnia króluje na trasach większości wyścigów i maratonów. Co dziwne, momentami odnoszę wrażenie, jakby rower szedł lżej niż po szosie. Gwałtowne zmiany toru jazdy, czy ścinanie zakrętów nie wywołuje strachu, wygląda na to, że boczne klocki zwane U-blocks spełniają swoją funkcję. Nie popadajmy jednak w zachwyt, gdyż w takich warunkach nie gorzej radzą sobie prawie wszystkie semislicki.
Co innego w prawdziwie wyżynnym terenie. Upuszczamy jeszcze 10psi, ewidentnie czuć, że na zakrętach tył pracuje już całą powierzchnią. Szybkie łuki na granicy przyczepności powodują lekkie wyrzucanie tylnego koła, przednie nawet nie drgnie. Czyż nie o to właśnie chodzi? Podjazdy z siodła bez najmniejszych uślizgów, gdy krecimy na stojąco, koło potrafi niemiłosiernie zamielić, ale nie oczekujmy cudów. Na szczęście w przypadku 29erów koło nie ucieka na boki, jak ma to miejsce w przypadku mniejszego koła, lecz obraca się w 1 płaszczyźnie, co przy dobrym balansie i opanowaniu pozwala dojechać na sam szczyt.
Zdaniem wielu osób majówkowy wypad w góry w połączeniu z takimi oponami to szaleństwo. Postanowiłem sprawdzić, czy coś w tym jest i wybrałem się w okolice Skrzycznego. Ciśnienie znowu w dół, niespełna 2 bary z tyłu dają się we znaki na szosowej dojazdówce, rower po prostu skacze, jakby z tyłu była zawiecha. Wjeżdzamy w las, perspektywa dość stromego wzniesienia najeżonego korzeniami budzi zwątpienie. Nie obyło się bez uślizgów, ale liczy się to, że nie zostałem pokonany w czym spora zasługa opon. Im wyżej, tym więcej kamieni, kolejna chwila zwątpienia, czy tak cienkie ścianki wytrzymają? Pierwsze kilkadziesiąt metrów skupiania się na potencjalnym kapciu powodują stopniowy powrót mojego zaufania. Czasami protektor okazuje się zbyt delikatny, aby odpuścić na dłużej hamulce, ale pamiętajmy, są to laczki wyścigowe, które z założenia nie służą do katowania w górach. Kolejny i ostatni, jakże ważny z punktu widzenia pierwszego modelu sprawdzian – błoto. Duży balon nieco utrudnia bieżnikowi zadanie, którym jest dobranie się do przyczepnego podłoża, w głębszych rynnach oponki jakoś sobie radzą, na pewno lepiej niż poprzednia wersja, co nie znaczy, że dobrze. Płytsze zagłębienia pokonywane są zdecydowanie lepiej, jeśli nie przesadzamy z prędkością i gwałtownością manewrów, to możemy być pewni, że zawsze wyjdziemy suchą stopą. Kilkadziesiąt kilometrów może nie bezstresowej, ale szczęśliwej jazdy w górach potwierdzają uniwersalność Racing Ralphów, które dowiodły, iż nie zawsze na reklamowych sloganach się kończy.
Podsumowując, są to najlepsze opony 29er z jakimi miałem do czynienia jeśli chodzi o uniwersalność. Przez ponad 1000km nie złapałem żadnego kapcia mimo stosowania 130g dętek. Ścianki boczne są całe, klocki tylnej opony zużyte w ledwie zauważalnym stopniu. Zabawa z ciśnieniem w 99% przypadków pozwala cieszyć się z co najmniej wystarczających parametrów, więc jeśli ktoś nie lubi ciągłego przekładania opon, to wybór wydaje się oczywisty. Czego chcieć więcej? No może nieco niższej cen