240648204 362444505526848 3095721851965934177 n

Mam sentyment do Suwalszczyzny, od zamierzchłych czasów harcerskich wędrówek. Od zeszłorocznej suwalskiej edycji Szuter Mastera, uważam te tereny za jedne z najlepiej pasujących do jazdy na gravelu. I dlatego ten wyścig był żelaznym punktem w moim kalendarzu startów w sezonie 2021 ;)

Artur Drzymkowski

Start dystansu długiego zaplanowany był na godzinę 8: 00 i tym razem (rok temu w trakcie odliczania do startu przyklejałem numer startowy) udało mi się dotrzeć do Smolnik z bezpiecznym buforem czasowym. Podczas krótkiej odprawy, dostajemy krzepiące informacje o tym, że ostanie 3 kilometry to będzie odcinek raczej przełajowy, gdzie będzie można zaangażować zaniedbane podczas wcześniejszych kilometrów partie mięśni. Co w skrócie miało oznaczać: pchanie, noszenie lub dla ambitnych podbiegi. Ale to dopiero na końcu - trzeba tam najpierw dojechać ;)

240785254 362443898860242 1089277341979678621 n

Od startu pretendenci do podium z przodu :)

Wystartowaliśmy punktualnie o 8:00. Od początku stawka 36 osób podzieliła się na dwie zasadnicze grupy, wyścigową i przygodową. Ja ulokowałem się gdzieś pomiędzy ;) Po zjechaniu z asfaltu w las za Smolnikami, mój licznik zasygnalizował wolę uśpienia się. Oczywiście! Nie uruchomiłem go na starcie. Przez kilkanaście pierwszych kilometrów trasy udaje mi się zachować kontakt z czołówką, prawda, że najczęściej tylko wzrokowy, ale zawsze ;) W końcu zostajemy we trzech z Szymonem nr 9), z którym ścigałem się rok temu i Tomaszem (nr 29). Nadal staramy się utrzymać wyścigowe tempo, więc pogaduszek nie ma. Są tylko zachwyty nad widokami i trasą. Tomasz, który jest tu pierwszy raz, przy niemal każdym podjeździe informuje nas o procentach nachylenia. A podjazdów jest sporo, gdyż po 20 kilometrach mamy więcej przewyższenia niż na przysłowiowej mazowieckiej setce ;)

239596512 362446972193268 580409086830671780 n

Po przejechaniu pierwszego listka (cała trasa przypomina mi wymiętoloną trzylistną koniczynę), do naszej trójki dochodzi grupa pościgowa. Tempo odrobinę rośnie. Mi natomiast z pustoszeje bidon (ze względu na temperaturę i brak słońca zdecydowałem się wziąć tylko jeden, choć łaska boska duży - 900 ml). Z coraz większym niepokojem odliczam kilometry do pierwszego bufetu. W końcu jest! Wszyscy pośpiesznie tankują bidony, wlewają w siebie colę i pochłaniają arbuza, ciastka i czekoladę. Chyba byłem najbardziej głodny, bo odrywam się od paśnika, jako ostatni, przezornie ładując w kieszonkę na zapas banana i żelki. Ruszam na trasę, przed Szelmentem dogania mnie Paweł (nr 38). Zdziwiłem się, bo z bufetu ruszył przede mną. Okazało się, że pomylił trasę. Od tego momentu jedziemy razem do samej mety. Tempo wyraźnie spada, za to czas szybko płynie na pogawędkach i podziwianiu krajobrazu. Okazało się, że Paweł, również jechał Mazowieckiego Gravela. I po uzgodnieniu, że obaj na metę w Warce wjechaliśmy tuż przed burzą, zdziwieni dochodzimy do wniosku, że nie mogliśmy się na trasie nie widzieć. Chwila konsternacji … I nagle olśnienie!
„Paweł, a czy Ty przypadkiem nie jadłeś kebab w Różanie o północy?”
„No tak!” :D
Po wspólnym posiłku i dzielni się wrażeniami "na gorąco", Paweł z kolegą pojechali zapić kebab świeżą kawą na Orlenie, a Ja w towarzystwie  Jacka od razu ruszyliśmy w noc cichą i ciemną. Paweł dogonił nas rano, po naszym tradycyjnym, ultraskim śniadaniu pod wiejskim sklepem. Świat wariatów rowerowych jest jednak mały :D

240741419 362446165526682 4861715811496090161 n

Niektóre zjazdy wymagały koncentracji ...


Tymczasem mijamy trój-styk granic. Zaczynam odczuwać konsekwencje zbyt szybkiej, pierwszej połowy trasy. Łapią mnie skurcze w łydkach, na szczęście na zmianę, raz w prawej, raz w lewej ;) Gdy dzielę się tą obserwacją z Pawłem, ten bez słowa wyciąga z torebki fiolkę z magnezem. Efekt działania specyfiku jest imponujący. Szczęki ściskające mięśnie, najpierw łagodnieją a potem niespodziewanie puszczają całkowicie. W takim dobrostanie wypatruję drugiego bufetu, gdyż kieszonka na żeli opustoszała zupełnie. Ale zanim do rzeczonego bufatu docieramy, czuję nowy, spektakularny skurcz zaczynający się pod lewą łydką i ciągnący się przez udo, krocze (oj!), prawe udo i łydkę. Zaciskam zęby i już nic nie mówię. Paweł, w małej torebce nie może mieć takiej ilości magnezu, żeby pomogła na taki Wielki Skurcz (zwany dalej WsKur)! Na szczęście docieramy to drugiego bufetu ulokowanego pod wieża widokową. Jedzenie, picie, chwila odpoczynku i mogę ruszać dalej. WsKur mnie poniechał i już nie wrócił. Na 15 km przed metą wjeżdżamy pod chmurę. Zaczyna się mżawka. W zasadzie to na taką okazję, wiozę od startu kurtkę w tylnej kieszonce, ale ostatecznie decyduje się nie zatrzymywać. Gdy mżawka zmienia się w lekki deszcz, nie opłaca się już ubierać.

240713175 362445762193389 6780673818199330421 n

W wioskach można trafić na kocie łby, choć szczęśliwie często znajdziemy również ubite, gładkie pobocze.


Lekko zmoczeni docieramy w końcu do zapowiadanych atrakcji na podjeździe na wzgórzu nad jeziorem Jaczno. Po wcześniejszych opadach na leśnej drodze jest ślisko, a miejscami nachylenie sięga 11%. Wszystko to w połączeniu z moimi oponami na wybitnie suche warunki, spełnia proroctwa Organizatorów zawarte w komunikacie przedstartowym. Tam gdzie podjazd „puszcza” udaje się wyprzedzić kilku zawodników z dystansu krótkiego (łatwo to rozpoznać na imprezach Szuter Master, po białym kolorze numerów startowych) oraz jednego z długiego. W końcu dopijamy z Pawłem na szczyt! Pozostaje szybki zjazd drogą szutrową, potem asfalt do Smolnik, tam krótki pojazd, skręt w lewo w polną drogę do Białego Niedźwiedzia i meta. Oklaski, medal w formie piwa oraz regeneracyjny makaron i już na spokojnie można czekać na dekoracje zwycięzców delektując się specjałami Fajrantu ;) W karcie mamy kartacze, babkę ziemniaczaną i soczewiaka. Wszystko pyszne. Jestem psychofanem kartaczy, i te dość mocna zbliżały się do ideału przyrządzanego w moim rodzinnym domu.

240802190 362447365526562 1154242381927749466 nKwintesencja Suwalskiego krajobrazu - zieleń, wzgórza i wstęga szutrowej drogi ...

Trasa, którą wytyczyli Organizatorzy, po prostu zachwycała wszystkich. Zarówno tych, którzy po raz pierwszy ścigali się na suwalskich szutrach, jak i tych, którzy znają te tereny. Bardzo fajne jest to, że organizatorzy nie bali się zawrzeć w niej odcinków asfaltowych, które były łącznikami do dróg gravelowych. Nie było dróżek przez pola czy chaszcze, szukanych na siłę, byle tylko uniknąć nawierzchni asfaltowych. Uważam, że to dobrze. Ściganci mogli tam budować przewagę lub urywać przeciwników, a pozostali mieli czas na picie, jedzenie i chwilę wytchnienia.

240786805 362444215526877 8718404874212660371 nTu widać podium długiego dystansu, tylko w niefinalnym porządku :)


Gratulacje dla wszystkich zwycięzców. Ja ze swojej postawy postawy sportowej jestem zadowolony - zająłem 15 miejsce (czas brutto: 06:37:46) na 33 startujących mężczyzn. Dłuższy niż rok temu dystans (w 2020 trasa liczyła 105 km) pokonałem w znacznie lepszym stylu, a na mecie czułem się dużo lepiej.

240771795 362448432193122 5892689348745992829 n

Jednoosobowe kobiece podium dystansu długiego: Stryjecka Izabela (w zeszłym roku wygrała na dystansie 50 km :)

240757378 362446878859944 3837095394237614604 n

Męskie podium dystansu długiego: Grabowski Grzegorz, Janda Piotr,  Zalewski Paweł.


W ciemno polecam ostatnią w tym roku, Kaszubską edycję Szuter Mastera. Trasa zapewne w profilu będzie podobna, bo tereny wyszły spod tego samego lodowca ;). A szutry, które pamiętam z Pomorskiej 500 w 2020, potrafią być równie szybkie jak suwalskie. Czy mi się uda tam wystartować – będzie ciężko, ale pałam nadzieją, że TAK! ;)

plakat

Zdjęcia: Miłosz Kozakiewicz dla Szuter Master.

Zawody gravelowe, Suwalszczyzna, gravel